Wydanie 03/2019

SPIS TREŚCI:

NOTA REDAKCYJNA


1. Kącik Literacki
Caroline Blackwood - rozdział II (Jagoda Maruszewska)
Przygody Staszka - rozdział II (Jakub Juszczak)
Ares i Nejrin - rozdział III - Ucieczka (Katarzyna Świtoń) 
      
2. Nasze zaintersowania
Jaki aparat wybrać? (Antoni Skotarek)


NOTA REDAKCYJNA

Nie jest łatwo tworzyć gazetę, gdy wszysy pisarze i dziennikarze... chorują. W trzecim wydaniu pojawiają się tylko trzy teksty i jeden artykuł. Czasem jednak nie jest ważna jakosć, a ilość. A tutaj nie mozemy narzekać. Możecie przeczytać w tym wydaniu kontynuacje naszych najapopularniejszych powieści autorstwa Kasi Świtoń, Jagody Maruszewskiej i Kuby Juszczaka. Każda z nich jest inna i wyjątkowa. Dla pasjonatów fotografii Antoni Skotarek przygotował artykuł, w którym poelca swój ulubioy aparat. Miłej lektury!

KĄCIK LITERACKI

Caroline Blackwood
Rozdział 2

Znalezione obrazy dla zapytania ulica pokÄ…tna

Na ulicy zwanej Pokątną z minuty na minutę przybywało ludzi – od powolnych starców, po dumnych i dostojnych czysto-krwistych czarodziei ubranych w zdobione szaty.
Nie brakuje też rozwydrzonych dzieciaków, pomyślałam. Prawie wszyscy handlowali najróżniejszymi rzeczami – od przedziwnych składników do jakichś mikstur, przez gadające breloczki, po skrzeczące sowy pocztowe, które za bardzo nie napędzały interesu (robiły taki hałas że ludzie stojący niedaleko wyczarowywali waciki, którymi następnie zatykali sobie uszy).
To wszystko obserwowałam w milczeniu. Udało mi się tutaj trafić dzięki wskazówkom pewnego starego harłaka (cokolwiek to znaczyło). Stałam ściskając w ręku listę rzeczy potrzebnych do mojej nowej szkoły, która została dołączona do otrzymanego kilka dni wcześniej listu. Według informacji znajdującej się na pięknie zdobionej kartce, zostałam uroczyście przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Rok szkolny miał rozpocząć się pierwszego września, a był dopiero dwudziesty szósty czerwca. Miałam sporo czasu, ale chciałam jak najprędzej zapoznać się z nowym dla mnie światem.
Dawno Londyn nie widział tak dobrej pogody. Było późne popołudnie. O tej porze powinnam siedzieć zakopana w teczkach i innych papierach przytaszczonych ze szkoły, ale tę miałam na razie z głowy. Ze swoją wychowawczynią miałam się już nigdy nie spotkać (a tak przynajmniej myślałam). Nie było łatwo przekonać rodziców do tego wszystkiego. Teraz zachowywali się już nieco inaczej, bo na dowód miałam list. Tata przestraszony długo patrzył na niego tak, jakby cały czas próbował doszukać się w treści jakiejś wpadki żartownisiów. Mama uparcie wpatrywała się w podłogę jakby widziała co dzieje się w mieszkaniu piętro niżej. A jednak, list był autentyczny. W końcu obydwoje przyznali mi rację, że warto dać tej szkole szansę. Po długich naradach pozwolili mi kupić wszystko z listy jeszcze przed planowanymi wakacjami za granicą.
Pieniądze przeznaczone na moje słuchawki zdążyłam wymienić na galeony (taka czarodziejska waluta).  Teraz miałam ich dwadzieścia. Za pieniążki, które mi zostaną mogłam kupić sobie jakieś gadżety (może czarodziejskie?). Podekscytowana ruszyłam ulicą w stronę najbliższej księgarni gdyż po namyśle, stwierdziłam że najlepiej będzie najpierw udać się tam. W końcu książki pewnie będą najdroższe, pomyślałam. Mój problem polegał na tym, że niestety byłam tu pierwszy raz i nie miałam bladego pojęcia gdzie ją mogę znaleźć. Krążyłam więc między sklepami, nie mając odwagi by zapytać o drogę. Poza tym zawsze warto zobaczyć co tu można kupić, prawda? Przystawałam co jakiś czas, żeby dokładnie obejrzeć wystawę sklepową. Patrzyłam na to wszystko dookoła i co chwilę miałam ochotę pokazywać palcem krzycząc: ,,Łał!”, za każdym razem (na szczęście) umiałam się powstrzymać. W końcu zebrałam się na odwagę i powoli podeszłam do dziewczyny wyglądającej na moją rówieśniczkę, która aktualnie obserwowała szczurki pozamykane w ciasnych klatkach.
- Cześć, wiesz może gdzie jest jakaś najbliższa księgarnia? Jestem tu pierwszy raz i… - zamilkłam, gdy zobaczyłam twarz dziewczyny. Miała piękne zielone oczy które niesamowicie współgrały z jej rudymi włosami. Z tych oczu bił strach i niepewność. Zrobiło mi się trochę głupio że tak ją naszłam i zaskoczyłam.
- Musisz iść w tamtą stronę i księgarnia będzie po lewej.
- Dzięki. Nazywam się Caroline Blackwood – przyjaźnie się przedstawiłam.
- Miranda Weasley. Miło mi. – Podała mi rękę, którą bez wahania uścisnęłam. – Odprowadzić cię? No wiesz do tego sklepu?
- Jasne. – Uśmiechnęłam się pogodnie. Ruszyłyśmy leniwym krokiem. Pewnie też jest czarownicą, pomyślałam i postanowiłam o to spytać.
- Tak. Pochodzę z czysto-krwistej rodziny. – Dziewczyna dumnie wypięła pierś. - To znaczy, że cała moja rodzina jest czarodziejami. A ty?
- Ja dowiedziałam się o tym parę dni temu. Mam na myśli o tym, że jestem czarodziejem.
- A twoja rodzina? Są czarodziejami? – naciskała.
- Nie… Pewnie mój przodek był i to po nim to mam – rzekłam, próbując nadać sobie jak najbardziej obojętny ton, lecz w środku bałam się, że mnie wyśmieje. – Jak to jest wychować się w czarodziejskim świecie? A ludzie niemagiczni? Ja się na nich mówi? – pytałam coraz bardziej zaintrygowana moją nową znajomością.
- Już jesteśmy. – Miranda zignorowała moje pytania. – W sumie też powinnam kupić książki.
- Też do szkoły? Do Hogwartu? – serce mi przyspieszyło. Gdyby Miranda też jechała do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, może przynajmniej miałabym tam kogoś, kogo znałam i nie czułabym się tak osamotniona. Pokiwała głową.
- Będziemy mogły zostać tu trochę dłużej? – uśmiechnęła się niewinnie.
- Dobrze. I tak się nigdzie nie spieszę.
Ochoczo weszłyśmy do lokalu. Chodziłyśmy trochę szukając potrzebnych podręczników. Dopiero pół godziny później podeszłyśmy do kasy ze stosem ksiąg.
- Dziesięć galeonów – wymamrotała znudzona kasjerka. Zapłaciłyśmy i wyszłyśmy bez zbędnych komentarzy. Dopiero na zewnątrz wybuchłyśmy śmiechem, żartując z posępnej sprzedawczyni. Moim następnym celem był sklep różdżkarski. Miranda pomyślała, że dotrzyma mi towarzystwa i tak też zrobiła. Ruszyłyśmy więc do ,,Olivander’a”. Po drodze mijałyśmy najróżniejsze sklepy. W witrynach chyba najczęściej widywałam miotły, na które chmary dzieciaków gapiły się jaj zaczarowane.
- To chyba nie są zwykłe miotły, prawda? – zapytałam moją nową koleżankę.
- No co ty! To latające miotły. Używają ich gracze Quidditcha. To taki czarodziejski sport – tłumaczyła – To największa i najlepsza rozrywka tego świata! W domu mam taką, jest bardzo stara ale nadal sprawna. Czasami na niej ćwiczę. Jak dorosnę będę najlepszą graczką jaka kiedykolwiek istniała!
- Hmm… Czy w Hogwarcie… nauczę się jak na takiej latać? – wymamrotałam niepewnie.
- Tak, ale szykuj się na łomot! – emocjonowała się Miranda -  Trenowałam cały rok żeby być najlepszą i najszybszą! – Zobaczyła moją skwaszoną minę. – Hej! Żartowałam! Nie przejmuj się.  
Ale ja nie wyzbyłam się wątpliwości. Rozpłaszczy mnie i poszatkuje w tej grze! Przecież ja z WF’u nie mam nawet dostatecznego (pani jest dosyć surowa)!
- Jak chcesz, to możesz do mnie wpadać co jakiś czas i… no wiesz… poduczyć  się trochę. – Miranda wzruszyła ramionami uśmiechając się pogodnie.
- Zrobiłabyś to? – Również uśmiechnęłam się nieśmiało. To byłby dobry początek. W sumie już jest. Znamy się od kilku godzin, a ta już mnie zaprasza do domu!
- No, raczej!
- Dzięki.
Szyld sklepu różdżkarskiego był coraz bliżej. Zastanawiałam się jaka różdżka mi przypadnie.  Zamyślona prawie wpadłam na ścianę kamienicy. Budynek był jakiś taki ponury.
- Myślisz, że jest otwarte? – spytałam rudowłosą.
- Nie mam pojęcia.
- No to trzeba spróbować… - stwierdziłam i ruszyłam do drzwi. Miranda poszła w moje ślady.
Gdy weszłyśmy do lokalu, poczułam zimny powiew. Miranda najwyraźniej też to poczuła, bo widziałam jak się wzdrygnęła. Kurz tworzył półprzezroczystą ścianę, przez którą trudno było cokolwiek zobaczyć. Wypełnione po brzegi półki nieostrożnie przechylały się w naszą stronę.
- Halo? – powiedziałam w końcu, a słowo to wisiało w powietrzu dłuższą chwilę. Nie uzyskałam odpowiedzi. Za mną rozglądała się Miranda. Zapuszczałyśmy się coraz głębiej. Nagle dało się słyszeć krzyk. To była dziewczyna za mną. Automatycznie odwróciłam się w jej stronę. Gapiła się na starszego pana za ladą. Martwego.
Autorka: Jagoda Maruszewska (klasa 6)


PRZYGODY STASZKA
ROZDZIAŁ 2

Znalezione obrazy dla zapytania napromieniowanie

Zenek i Staszek na nowo dołączyli do grupy. Na ich korzyść nauczyciel nie zauważył ich nieobecności.
Po wycieczce i dużej ilości zjedzonych lizaków, cała klasa wróciła do szkoły, gdzie na wszystkich czekali rodzice. Uczniowie rozeszli się do domów.
Na świetlicy zostali już tylko Zenek i Staszek, którzy z nudów rzucali zatyczkę od długopisu.
Nagle Staszek, próbując rzucić do Zenka  trafił zatyczką w sufit i zrobił dziurę na wylot.
- ŁAŁ! Jak tyś to zrobił? – zapytał Zenek.
- Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział  Staszek.
Nauczyciel zauważając to krzyknął: 
- Płacisz za naprawę, Stasiu!
- Ok – powiedział Staszek, dając mu 10 złotych.
- To za mało – powiedział  nauczyciel.
- Co mnie to obchodzi? – odpowiedział  chłopiec. Zenek aż spojrzał na niego ze przerażeniem.
- WON DO KĄTA!!! – krzyknął  wściekły nauczyciel.
- On się źle czuje, proszę Pana – próbował uratować sytuację drugi z chłopców. Rzeczywiście, Staszek nie wyglądał najlepiej.
Nagle całą dyskusję przerwała mama Zenka, która miała odebrać dwóch chłopców, ponieważ Staszek miał dzisiaj nocować u swojego kolegi.  Po krótkiej rozmowie z nauczycielem, zwróciła się do dwójki rozrabiaków.
- Spakujcie się, czekam na was przy samochodzie – powiedziała .
- Dobrze! – krzyknęli na raz obaj chłopcy, po czym pobiegli do szatni by się przebrać.
W samochodzie poległo dużo lizaków, cukierków oraz wafli ryżowych.
Kiedy chłopcy dotarli do domu, od razu pobiegli do pokoju Zenka i rozmawiali na bardzo poważne tematy, oraz bawili się zabawkami.
Wieczorem, kiedy zbliżała sie pora spania, chłopcy wyszykowali się z prędkością światła. Zenek, nie wiadomo czemu, chociaż był jedynakiem miał piętrowe łóżko. Dwóch młodzieńców było już w łóżkach. Kolega pokazał Staszkowi swój zapas słodyczy, po czym chłopcy zrobili sobie piżama party. Po imprezie poszli spać.
Rano porządnie się zdziwili.
-TY, TY, TY LEWITUJESZ!!! – krzyknął  przerażony Zenek, kiedy się obudził.
- RZECZYWIŚCIE!!! – wrzasnął  chłopiec lądując na ziemię.
Całą dyskusję przerwała im mama.
- Chłopcy, chodźcie na śniadanie – zawołała ich z kuchni.
Koledzy obiecali sobie, że nie powiedzą nikomu o tym co się stało.
Kiedy zeszli, śniadanie było już gotowe. Zjedli bardzo zdrowe i pożywne słodkie bułeczki z czekoladą, oraz sześć lizaków. Po śniadaniu (niestety) trzeba było iść do szkoły, chłopcy (niechętnie) uszykowali się do wyjścia i wsiedli do samochodu.
Jechali samochodem, gdy nagle Staszek znów źle się poczuł. Po chwili zaczął lewitować nad fotelem w samochodzie i świecić na zielono. Mama Zenka natychmiast się zatrzymała i zadzwoniła jednocześnie do rodziców Staszka i na pogotowie. 4 godziny później Staszek po opanowaniu zielonego światła leżał już spokojnie w szpitalu. Tymczasem mama Staszka rozmawiała z lekarzem.
- Pani syn jest w bardzo ciężkim stanie, ma „przeradioaktywnienie” – powiedział lekarz.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                               
- On umrze? – zapytała mama.
- Nie, ale musi tu zostać na Dasze badania. Proszę przyjść znowu w poniedziałek, udzielę pani więcej informacji – odpowiedział lekarz.  
Staszek jeszcze nie wiedział co się z nim stanie, ale była przed nim… świetlana przyszłość.
 Autor: Jakub Juszczak (klasa 5)


ROZDZIAŁ III 
UCIECZKA

Znalezione obrazy dla zapytania castle in flames

Głośno przełknęłam ślinę, wiedziałam, że to ja będę musiała z nim walczyć.
- Azaris, ja chyba… nie jestem gotowa, by stoczyć tę bitwę – powiedziałam.  
Dziewczyna spojrzała na mnie lekko zmartwiona i powiedziała:
- Wiem, dlatego musimy wyruszyć z Certanii. Gdy Aster nas tu nie zastanie, ruszy za nami w pogoń, poza tym Ares mówił, że cię  szkolił, czyli umiesz się obronić i  walczyć.
- Tak! Umiem, ale… boje się, że was zawiodę, że zawiodę wasze oczekiwania.   
Wpatrywałam się w mapę leżącą na stole, a po policzkach spłynęło mi kilka łez, Ares widząc to, pogłaskał mnie po głowie i powiedział:
- Nie martw się, przecież nie jesteś sama. – Uśmiechnął się szeroko, co mnie uspokoiło.
- A! I jeszcze jedna ważna rzecz – powiedziała dziewczyna wyciągając rękę zza płaszcza, do jej dłoni był przyczepiony klejnot wyglądający jak zamknięty za szkłem, palący się, niebieski ogień. - To są kryształy ułatwiające nam panowanie nad naszymi mocami, dają nam również więcej zdolności. Każdy z nas panuje nad ogniem, ale ten kamień daje mi moc leczenia, a Aresowi umożliwia zatrzymanie czasu.
Chłopak momentalnie wyciągnął z torby podobny kamień w kolorze czerni i szarości. Przyłożył go do dłoni, a ten przyczepił się do niego jak pijawka.
- Nareszcie… – wymamrotał przyglądając się swojej ręce.
- A czy ja też taki mam? – spytałam niepewnie, a Azaris lekko spuściła wzrok.
- Miałaś… nie wiem jakie krył moce, ale Aster zabrał go gdy byłaś mała. Twój kryształ zawsze wyglądał jak nieokrzesany ogień. Był taki jak ty, nikogo się nie słuchał oprócz ciebie… Aster nie może z niego w pełni korzystać, przez to, że został ci zabrany w młodym wieku. Połowa twojej mocy, która miała się stopniowo uwalniać w nim została.  
- Wyruszymy do War Angels. – dodała po chwili ciszy. – Nejrim, tam w Gildii Shiny Fire będzie cię uczył Artys, który jest magiem. Ma swoje lata, ale wciąż dobrze uczy – dziewczyna  uśmiechnęła się ciepło. Próbowałam to odwzajemnić, ale strach przejął nade mną wodze.
- Azaris, zapomnieliśmy jeszcze o jednej, najważniejszej rzeczy – powiedział Ares, podchodząc do okna i wyglądając za nie.
- Drago? - spytała niepewnie, chłopak jej przytaknął, a ona szybko wybiegła z sali. Nie miałam pojęcia co się dzieje i patrzyłam pytająco na Aresa, on jednak zbagatelizował mój wzrok. Po chwili przyszła Azaris, położyła na stole niedużą torbę. Spojrzałam na nią z zdziwieniem.
- Otwórz – powiedziała do mnie mocnym zdecydowanym tonem. Poluźniłam sznurek a z torby wynurzył się mały, rudo-czarny smok.
- Aaaa! Co to jest!? – odskoczyłam od stołu, po czym przewróciłam się na ziemię, potykając się o krzesło.
- Nie krzycz, bo go wystraszysz! To Drago. Rodzice dali ci go na pierwsze urodziny, miał z tobą dorastać, a ponieważ cię przy nim nie było, to nie rósł. Jest w pewnym sensie z tobą połączony, ale nie martw się, za jakiś tydzień będziesz już mogła na nim latać - powiedział Ares. Pierwszy raz widziałam na jego twarzy taką powagę.
- To… smoki jeszcze żyją!?- spytałam ponownie siadając na krześle.
- Niewiele, jesteśmy ich potomkami jak i rodziną królewską ze smoczego rodu. Ludzie na nie polowali i zaczęły wymierać. A jeśli chodzi o Drago, to będzie ci posłuszny i ruszy za tobą w ogień, dosłownie – odparła Azaris.
- Powinniśmy się zbierać – powiedział Ares. Przytaknęłam ale gdy chciałam wstać, poczułam ogromny ból w klatce piersiowej, nie mogłam się ruszyć, zasłabłam i runęłam na ziemię. Słyszałam tylko, że ktoś wbiegł do pomieszczenia i mówił coś o napaści. To były ostatnie słowa, które zapamiętałam. Potem odpłynęłam w ciemność. Zemdlałam.
***
            Nadal otaczała mnie ciemność, ale zaczął do mnie dochodzić głos nieznanej mi kobiety. Powoli zaczęłam widzieć wszystko dookoła, lecz kontury były dość niewyraźne. Kobieta stała obok, szturchając mnie w ramię abym wstała. Na moich nogach leżał Drago. Usiadłam powoli i zauważyłam, że moja pierś jest owinięta brudnym od krwi bandażem. Kobieta wciąż gorączkowo szturchała mnie w ramię, próbowałam wstać ale udało mi się to dopiero po chwili, gdyż ból klatki piersiowej uniemożliwiał mi ruchy.
            - Panienko Nejrin, proszę, niech pani stąd ucieka! Zamek zaczyna płonąć! – Wstałam z łóżka i pobiegłam w stronę okna.
- Certania… - zakryłam usta ręką na widok toczącej się na moich oczach wojny. Widziałam palące się budynki mnóstwo nieżywych ludzi… Pomyślałam o bracie. Szybko wybiegłam z pokoju. Smok wskoczył mi na ramię i kurczowo się go trzymał. Chwilowo zapomniałam o bólu. Wychodząc wpadłam na jedną ze ścian, ale szybko się ocknęłam i zbiegłam po schodach, nie wiedziałam czy dobrze idę… Znalazłam się przed wrotami głównymi. Otworzyłam je.
Wtedy ktoś złapał mnie za ramię. Była to Azaris. Kazała mi uciekać, bałam się, wyczuwałam obecność Astera, ale miałam problem ze znalezieniem Aresa. Nawet nie wiedziałam skąd w tym zgiełku znalazł się koń. Nie myślałam za dużo, po prostu ruszyłam.
Jechałam dłuższą chwilę przed siebie, w końcu wjechałam w las i totalnie się zgubiłam,  byłam roztrzęsiona, nie wiedziałam co się dzieje i czy moje rodzeństwo jeszcze żyje…
Usłyszałam coś w krzakach obok mnie, mój wierzchowiec się zatrzymał, nie chciał ruszyć, nawet jak kazałam mu jechać. Dźwięki były coraz wyraźniejsze. Słyszałam jakby krzyk kobiety ale wydawał się dziwny i nienaturalny, zobaczyłam te samą wysoką i chudą  postać, co wtedy w grocie, ale tym razem stała prosto przede mną, wyglądała jak pomieszanie demona i elfa, moją uwagę mocno przykuły jej kręte rogi. Mój koń stanął dęba, zrzucił mnie, i spadłam z hukiem na ziemię. Gdy się otrząsnęłam, mojego konia nie było a postać wpatrywała się we mnie. Siedziałam  jak sparaliżowana. Po chwili usłyszałam, że ktoś mnie woła, istota gorączkowo zaczęła się rozglądać a po chwili… rozpłynęła się.
Wołanie dobiegało z tyłu, nie byłam w stanie określić do kogo należy. Było ciemno. Nagle poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Obróciłam się. Była to Azaris. Poczułam wypełniającą mnie ulgę. Dziewczyna złapała mnie za zimną rękę i podniosła z ziemi, wiedziałam, że coś się stało, ale najwyraźniej nie chciała o tym mówić, obie byłyśmy spanikowane. W ciszy wsiadłam za starszą siostrą na konia. Przez całą drogę towarzyszyła nam grobowa cisza, aż w końcu spytałam:
- Gdzie… gdzie jest Ares?
Azaris milczała, przez cały czas patrzyła przed siebie. Oddychała ciężko.
-On… on nie żyje… - wyksztusiła w końcu, ledwo powstrzymując łzy. Próbowałam nie płakać ale świadomość, że straciłam brata przytłaczała mnie. Wiedziałam, że muszę sobie z tym poradzić i że to nie jest czas na płacz i użalanie się nad sobą. Skierowałam wzrok na leżącego na ramieniu, jego widok trochę mnie uspokoił i pomógł mi się otrząsnąć. Czułam jednak wielki ból.
***
- Ściemnia się - powiedziała w końcu Azaris - zatrzymamy się tutaj, a o świcie wyruszymy. Przed południem powinniśmy być w War Angels.
Dziewczyna zsiadła z konia, po chwili zrobiłam to samo. Usiadłyśmy na przewróconym konarze, miałam iść po drewno na opał, wzięłam więc Drago, a on znów usiadł mi na ramię. Po chwili miałam  wystarczająco gałęzi, więc zaczęłam zawracać lecz nagle poczułam ogromny chłód przyprawiający mnie o lekkie ciarki, nie wiedziałam o co chodzi. Jedna z gałęzi wypadła mi z rąk. Schyliłam się by ją podnieść, gdy podniosłam głowę zaniemówiłam, zobaczyłam jakieś stworzenie, ale tym razem było o krok ode mnie. Bałam się ruszyć, nie mogłam nic powiedzieć, istota wpatrywała się we mnie. Wyglądała spokojnie, uśmiechnęła się, powinno mnie to uspokoić, ale było zupełnie na odwrót, miała ogromnie ostre zęby, starałam się lekko odsunąć, ale przewróciłam się o jeden z korzeni drzewa, w końcu wykrztusiłam:
- Czego..  ty ode mnie chcesz?
- Jestem Nasali, upadła anielica – rzekła postać, po czym poszerzyła uśmiech a mnie przeszły dreszcze. – Ale dlaczego… mnie śledzisz?
- Hmm… nie śledzę – lekko się zaśmiała – szukam  Astera, to poniekąd przez niego tak wyglądam… - jej blada skóra wtapiała się  ciemny las, a kręte ciemne rogi i czerwono-żółte oczy odbijały się w świetle księżyca, przerażało mnie to… jej skrzydła wyglądały jak czarna, pognieciona i miękka kartka. Drago po cichu powarkiwał. Nie byłam w stanie się wyprostować.
- Poczekaj, czyli chcesz mi pomóc w zabiciu Astera? – wyjąkałam.
- Nie chcę wam pomóc, no chyba, że mnie poprosicie - znów doprowadzający mnie do dreszczy chichot wydobył się z jej ust. - Chcę go tylko zabić a to czy wam pomogę możemy ustalić, wiem kim jesteś i wiem, że tylko ty możesz go pokonać dlatego… nad tym pomyślę – powiedziała Nasali splatając ze sobą ręce. Chciałam odpowiedzieć, ale nie dałam rady wydusić z siebie słowa, tylko przytaknęłam.
- Możesz mnie czegoś nauczyć? – spytałam w końcu podnosząc się z wilgotnego podłoża.
- Może bym mogła, a co? – jej oczy wlepiły się we mnie, zamurowało mnie.
- Bo… bo ja nie wiem czy jestem gotowa na pokonanie Astera… - Nasali nie spuszczała ze mnie wzroku, po chwili lekko przytaknęła. Ruszyliśmy do miejsca gdzie czekała na mnie Azaris.  W drodze zadałam jej kilka pytań i zdążyłam poznać historię elfki… Gdy dotarliśmy o naszego małego obozu, starsza przeraziła się. Wyjaśniłam szybko kim jest nieznajoma. Azaris patrzyła jednak na nią wciąż z przerażeniem i zdziwieniem.
Autorka: Katarzyna Świtoń (klasa 6)



 NASZE ZAINTERESOWANIA


   Znalezione obrazy dla zapytania Lumix DC-FZ82


JAKI WYBRAĆ APARAT?
     Aparaty czasami są drogie a czasami tanie. Najlepiej wybrać taki w rozsądnej cenie, czyli w okolicach 1299 zł. albo 2000 zł. Lepiej zainwestować w takie niż w złej  jakości za 450 zł. 
Proponuję wybrać na przykład Lumix DC-FZ82, który kosztuję 1299 zł.
    Jest bardzo dobry. Sam go używam i bardzo dobrze się sprawuje. Można nim robić  świetne zdjęcia i nagrywać w 97 klatek na sekundę. Ma wbudowany mikrofon i nie trzeba go dzięki temu kupować. Ma też 60 kontowy obiektyw i lampę. Jeżeli trzeba, można kupić drugi mikrofon. Posiada wlot na kartę mikro-SD, która kosztuje około 45 zł., albo jak chcecie więcej zdjęć pomieścić i filmów, no to kupcie kartę za 60 zł. albo za 70 zł. Wróćmy do aparatu, ma też baterię, która wam wystarczy na 100000 godzin. Ten aparat ma dużo opcji, jak wybieranie, czy nagrywanie w 4K, czy bez 4K.
   Czas na podsumowanie. Według mnie aparat jest bardzo dobry i mogę go polecić.
                                 Autor: Antoni Skotarek (klasa 5)

                                                                                                                                              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bieżący numer

Wydanie 03/2019