SPIS TREŚCI:
NOTA REDAKCYJNA
1. Kącik Literacki
Caroline Blackwood - rozdział II (Jagoda Maruszewska)
Przygody Staszka - rozdział II (Jakub Juszczak)
Ares i Nejrin - rozdział III - Ucieczka (Katarzyna Świtoń)
2. Nasze zaintersowania
Jaki aparat wybrać? (Antoni Skotarek)
1. Kącik Literacki
Caroline Blackwood - rozdział II (Jagoda Maruszewska)
Przygody Staszka - rozdział II (Jakub Juszczak)
Ares i Nejrin - rozdział III - Ucieczka (Katarzyna Świtoń)
2. Nasze zaintersowania
Jaki aparat wybrać? (Antoni Skotarek)
NOTA REDAKCYJNA
Nie jest łatwo tworzyć gazetę, gdy wszysy pisarze i dziennikarze... chorują. W trzecim wydaniu pojawiają się tylko trzy teksty i jeden artykuł. Czasem jednak nie jest ważna jakosć, a ilość. A tutaj nie mozemy narzekać. Możecie przeczytać w tym wydaniu kontynuacje naszych najapopularniejszych powieści autorstwa Kasi Świtoń, Jagody Maruszewskiej i Kuby Juszczaka. Każda z nich jest inna i wyjątkowa. Dla pasjonatów fotografii Antoni Skotarek przygotował artykuł, w którym poelca swój ulubioy aparat. Miłej lektury!
KĄCIK LITERACKI
Caroline
Blackwood
Rozdział
2

Na ulicy zwanej Pokątną
z minuty na minutę przybywało ludzi – od powolnych starców, po dumnych i
dostojnych czysto-krwistych czarodziei ubranych w zdobione szaty.
Nie brakuje też
rozwydrzonych dzieciaków, pomyślałam. Prawie wszyscy
handlowali najróżniejszymi rzeczami – od przedziwnych składników do jakichś
mikstur, przez gadające breloczki, po skrzeczące sowy pocztowe, które za bardzo
nie napędzały interesu (robiły taki hałas że ludzie stojący niedaleko
wyczarowywali waciki, którymi następnie zatykali sobie uszy).
To wszystko
obserwowałam w milczeniu. Udało mi się tutaj trafić dzięki wskazówkom pewnego
starego harłaka (cokolwiek to znaczyło). Stałam ściskając w ręku listę rzeczy
potrzebnych do mojej nowej szkoły, która została dołączona do otrzymanego kilka
dni wcześniej listu. Według informacji znajdującej się na pięknie zdobionej
kartce, zostałam uroczyście przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Rok szkolny miał rozpocząć się pierwszego września, a był dopiero dwudziesty
szósty czerwca. Miałam sporo czasu, ale chciałam jak najprędzej zapoznać się z
nowym dla mnie światem.
Dawno Londyn nie
widział tak dobrej pogody. Było późne popołudnie. O tej porze powinnam siedzieć
zakopana w teczkach i innych papierach przytaszczonych ze szkoły, ale tę miałam
na razie z głowy. Ze swoją wychowawczynią miałam się już nigdy nie spotkać (a tak
przynajmniej myślałam). Nie było łatwo przekonać rodziców do tego wszystkiego.
Teraz zachowywali się już nieco inaczej, bo na dowód miałam list. Tata
przestraszony długo patrzył na niego tak, jakby cały czas próbował doszukać się
w treści jakiejś wpadki żartownisiów. Mama uparcie wpatrywała się w podłogę
jakby widziała co dzieje się w mieszkaniu piętro niżej. A jednak, list był
autentyczny. W końcu obydwoje przyznali mi rację, że warto dać tej szkole
szansę. Po długich naradach pozwolili mi kupić wszystko z listy jeszcze przed
planowanymi wakacjami za granicą.
Pieniądze
przeznaczone na moje słuchawki zdążyłam wymienić na galeony (taka czarodziejska
waluta). Teraz
miałam ich dwadzieścia. Za pieniążki, które mi zostaną mogłam kupić sobie
jakieś gadżety (może czarodziejskie?). Podekscytowana ruszyłam ulicą w stronę
najbliższej księgarni gdyż po namyśle, stwierdziłam że najlepiej będzie
najpierw udać się tam. W końcu książki pewnie będą najdroższe,
pomyślałam. Mój problem polegał na tym, że niestety byłam tu pierwszy raz i nie
miałam bladego pojęcia gdzie ją mogę znaleźć. Krążyłam więc między sklepami,
nie mając odwagi by zapytać o drogę. Poza tym zawsze warto zobaczyć co tu można
kupić, prawda? Przystawałam co jakiś czas, żeby dokładnie obejrzeć wystawę
sklepową. Patrzyłam na to wszystko dookoła i co chwilę miałam ochotę pokazywać
palcem krzycząc: ,,Łał!”, za każdym razem (na szczęście) umiałam się
powstrzymać. W końcu zebrałam się na odwagę i powoli podeszłam do dziewczyny
wyglądającej na moją rówieśniczkę, która aktualnie obserwowała szczurki
pozamykane w ciasnych klatkach.
- Cześć, wiesz może
gdzie jest jakaś najbliższa księgarnia? Jestem tu pierwszy raz i… - zamilkłam, gdy
zobaczyłam twarz dziewczyny. Miała piękne zielone oczy które niesamowicie
współgrały z jej rudymi włosami. Z tych oczu bił strach i niepewność. Zrobiło
mi się trochę głupio że tak ją naszłam i zaskoczyłam.
- Musisz iść w
tamtą stronę i księgarnia będzie po lewej.
- Dzięki. Nazywam
się Caroline Blackwood – przyjaźnie się przedstawiłam.
- Miranda Weasley.
Miło mi. – Podała mi rękę, którą bez wahania uścisnęłam. – Odprowadzić cię? No
wiesz do tego sklepu?
- Jasne. – Uśmiechnęłam
się pogodnie. Ruszyłyśmy leniwym krokiem. Pewnie też jest czarownicą,
pomyślałam i postanowiłam o to spytać.
- Tak. Pochodzę z
czysto-krwistej rodziny. – Dziewczyna dumnie wypięła pierś. - To znaczy, że
cała moja rodzina jest czarodziejami. A ty?
- Ja dowiedziałam
się o tym parę dni temu. Mam na myśli o tym, że jestem czarodziejem.
- A twoja rodzina?
Są czarodziejami? – naciskała.
- Nie… Pewnie mój
przodek był i to po nim to mam – rzekłam, próbując nadać sobie jak najbardziej
obojętny ton, lecz w środku bałam się, że mnie wyśmieje. – Jak to jest wychować
się w czarodziejskim świecie? A ludzie niemagiczni? Ja się na nich mówi? –
pytałam coraz bardziej zaintrygowana moją nową znajomością.
- Już jesteśmy. – Miranda
zignorowała moje pytania. – W sumie też powinnam kupić książki.
- Też do szkoły? Do
Hogwartu? – serce mi przyspieszyło. Gdyby Miranda też jechała do Szkoły Magii i
Czarodziejstwa, może przynajmniej miałabym tam kogoś, kogo znałam i nie
czułabym się tak osamotniona. Pokiwała głową.
- Będziemy mogły
zostać tu trochę dłużej? – uśmiechnęła się niewinnie.
- Dobrze. I tak się
nigdzie nie spieszę.
Ochoczo weszłyśmy
do lokalu. Chodziłyśmy trochę szukając potrzebnych podręczników. Dopiero pół
godziny później podeszłyśmy do kasy ze stosem ksiąg.
- Dziesięć galeonów
– wymamrotała znudzona kasjerka. Zapłaciłyśmy i wyszłyśmy bez zbędnych komentarzy.
Dopiero na zewnątrz wybuchłyśmy śmiechem, żartując z posępnej sprzedawczyni.
Moim następnym celem był sklep różdżkarski. Miranda pomyślała, że dotrzyma mi
towarzystwa i tak też zrobiła. Ruszyłyśmy więc do ,,Olivander’a”. Po drodze
mijałyśmy najróżniejsze sklepy. W witrynach chyba najczęściej widywałam miotły,
na które chmary dzieciaków gapiły się jaj zaczarowane.
- To chyba nie są
zwykłe miotły, prawda? – zapytałam moją nową koleżankę.
- No co ty! To
latające miotły. Używają ich gracze Quidditcha. To taki czarodziejski sport – tłumaczyła
– To największa i najlepsza rozrywka tego świata! W domu mam taką, jest bardzo
stara ale nadal sprawna. Czasami na niej ćwiczę. Jak dorosnę będę najlepszą
graczką jaka kiedykolwiek istniała!
- Hmm… Czy w
Hogwarcie… nauczę się jak na takiej latać? – wymamrotałam niepewnie.
- Tak, ale szykuj
się na łomot! – emocjonowała się Miranda -
Trenowałam cały rok żeby być najlepszą i najszybszą! – Zobaczyła moją
skwaszoną minę. – Hej! Żartowałam! Nie przejmuj się.
Ale ja nie wyzbyłam
się wątpliwości. Rozpłaszczy mnie i poszatkuje w tej grze! Przecież ja z WF’u
nie mam nawet dostatecznego (pani jest dosyć surowa)!
- Jak chcesz, to
możesz do mnie wpadać co jakiś czas i… no wiesz… poduczyć się trochę. – Miranda wzruszyła ramionami
uśmiechając się pogodnie.
- Zrobiłabyś to? –
Również uśmiechnęłam się nieśmiało. To byłby dobry początek. W sumie już jest.
Znamy się od kilku godzin, a ta już mnie zaprasza do domu!
- No, raczej!
- Dzięki.
Szyld sklepu
różdżkarskiego był coraz bliżej. Zastanawiałam się jaka różdżka mi
przypadnie. Zamyślona prawie wpadłam na
ścianę kamienicy. Budynek był jakiś taki ponury.
- Myślisz, że jest otwarte?
– spytałam rudowłosą.
- Nie mam pojęcia.
- No to trzeba
spróbować… - stwierdziłam i ruszyłam do drzwi. Miranda poszła w moje ślady.
Gdy weszłyśmy do lokalu,
poczułam zimny powiew. Miranda najwyraźniej też to poczuła, bo widziałam jak
się wzdrygnęła. Kurz tworzył półprzezroczystą ścianę, przez którą trudno było
cokolwiek zobaczyć. Wypełnione po brzegi półki nieostrożnie przechylały się w
naszą stronę.
- Halo? – powiedziałam
w końcu, a słowo to wisiało w powietrzu dłuższą chwilę. Nie uzyskałam
odpowiedzi. Za mną rozglądała się Miranda. Zapuszczałyśmy się coraz głębiej.
Nagle dało się słyszeć krzyk. To była dziewczyna za mną. Automatycznie odwróciłam
się w jej stronę. Gapiła się na starszego pana za ladą. Martwego.
Autorka:
Jagoda Maruszewska (klasa 6)
PRZYGODY
STASZKA
ROZDZIAŁ 2

Zenek i Staszek na
nowo dołączyli do grupy. Na ich korzyść nauczyciel nie zauważył ich nieobecności.
Po wycieczce i
dużej ilości zjedzonych lizaków,
cała klasa wróciła do szkoły, gdzie na wszystkich czekali rodzice. Uczniowie
rozeszli się do domów.
Na świetlicy
zostali już tylko Zenek i Staszek, którzy z nudów rzucali zatyczkę od
długopisu.
Nagle Staszek,
próbując rzucić do Zenka trafił zatyczką
w sufit i zrobił dziurę na wylot.
- ŁAŁ! Jak tyś to
zrobił? – zapytał Zenek.
- Nie mam zielonego
pojęcia – odpowiedział Staszek.
Nauczyciel zauważając
to krzyknął:
- Płacisz za
naprawę, Stasiu!
- Ok – powiedział Staszek,
dając mu 10 złotych.
- To za mało – powiedział
nauczyciel.
- Co mnie to
obchodzi? – odpowiedział chłopiec. Zenek
aż spojrzał na niego ze przerażeniem.
- WON DO KĄTA!!! –
krzyknął wściekły nauczyciel.
- On się źle czuje,
proszę Pana – próbował uratować sytuację drugi z chłopców. Rzeczywiście,
Staszek nie wyglądał najlepiej.
Nagle całą dyskusję
przerwała mama Zenka, która miała odebrać dwóch chłopców, ponieważ Staszek miał
dzisiaj nocować u swojego kolegi. Po
krótkiej rozmowie z nauczycielem, zwróciła się do dwójki rozrabiaków.
- Spakujcie się, czekam
na was przy samochodzie – powiedziała .
- Dobrze! – krzyknęli
na raz obaj chłopcy, po czym pobiegli do szatni by się przebrać.
W samochodzie
poległo dużo lizaków, cukierków oraz wafli ryżowych.
Kiedy chłopcy
dotarli do domu, od razu pobiegli do pokoju Zenka i rozmawiali na bardzo
poważne tematy, oraz bawili się zabawkami.
Wieczorem, kiedy zbliżała
sie pora spania, chłopcy wyszykowali się z prędkością światła. Zenek, nie
wiadomo czemu, chociaż był jedynakiem miał piętrowe łóżko. Dwóch młodzieńców było
już w łóżkach. Kolega pokazał Staszkowi swój zapas słodyczy, po czym chłopcy
zrobili sobie piżama party. Po imprezie poszli spać.
Rano porządnie się
zdziwili.
-TY, TY, TY
LEWITUJESZ!!! – krzyknął przerażony
Zenek, kiedy się obudził.
- RZECZYWIŚCIE!!! –
wrzasnął chłopiec lądując na ziemię.
Całą dyskusję
przerwała im mama.
- Chłopcy, chodźcie
na śniadanie – zawołała ich z kuchni.
Koledzy obiecali
sobie, że nie powiedzą nikomu o tym co się stało.
Kiedy zeszli,
śniadanie było już gotowe. Zjedli bardzo zdrowe i pożywne słodkie bułeczki z
czekoladą, oraz sześć lizaków. Po śniadaniu (niestety) trzeba było iść do
szkoły, chłopcy (niechętnie) uszykowali się do wyjścia i wsiedli do samochodu.
Jechali samochodem,
gdy nagle Staszek znów źle się poczuł. Po chwili zaczął lewitować nad fotelem w
samochodzie i świecić na zielono. Mama Zenka natychmiast się zatrzymała i zadzwoniła
jednocześnie do rodziców Staszka i na pogotowie. 4 godziny później Staszek po
opanowaniu zielonego światła leżał już spokojnie w szpitalu. Tymczasem mama
Staszka rozmawiała z lekarzem.
- Pani syn jest w
bardzo ciężkim stanie, ma „przeradioaktywnienie” – powiedział lekarz.
- On umrze? – zapytała
mama.
- Nie, ale musi tu
zostać na Dasze badania. Proszę przyjść znowu w poniedziałek, udzielę pani
więcej informacji – odpowiedział lekarz.
Staszek jeszcze nie
wiedział co się z nim stanie, ale była przed nim… świetlana przyszłość.
Autor: Jakub Juszczak (klasa 5)
ROZDZIAŁ III
UCIECZKA

Głośno
przełknęłam ślinę, wiedziałam, że to ja będę musiała z nim walczyć.
-
Azaris, ja chyba… nie jestem gotowa, by stoczyć tę bitwę – powiedziałam.
Dziewczyna
spojrzała na mnie lekko zmartwiona i powiedziała:
-
Wiem, dlatego musimy wyruszyć z Certanii. Gdy Aster nas tu nie zastanie, ruszy za
nami w pogoń, poza tym Ares mówił, że cię
szkolił, czyli umiesz się obronić i walczyć.
- Tak! Umiem, ale… boje się, że
was zawiodę, że zawiodę wasze oczekiwania.
Wpatrywałam się w mapę leżącą
na stole, a po policzkach spłynęło mi kilka łez, Ares widząc to, pogłaskał mnie
po głowie i powiedział:
- Nie martw się, przecież nie
jesteś sama. – Uśmiechnął się szeroko, co mnie uspokoiło.
- A! I jeszcze jedna ważna rzecz
– powiedziała dziewczyna wyciągając rękę zza płaszcza, do jej dłoni był
przyczepiony klejnot wyglądający jak zamknięty za szkłem, palący się, niebieski
ogień. - To są kryształy ułatwiające nam panowanie nad naszymi mocami, dają nam
również więcej zdolności. Każdy z nas panuje nad ogniem, ale ten kamień daje mi
moc leczenia, a Aresowi umożliwia zatrzymanie czasu.
Chłopak momentalnie wyciągnął
z torby podobny kamień w kolorze czerni i szarości. Przyłożył go do dłoni, a
ten przyczepił się do niego jak pijawka.
- Nareszcie… – wymamrotał
przyglądając się swojej ręce.
- A czy ja też taki mam? –
spytałam niepewnie, a Azaris lekko spuściła wzrok.
- Miałaś… nie wiem jakie krył
moce, ale Aster zabrał go gdy byłaś mała. Twój kryształ zawsze wyglądał jak nieokrzesany
ogień. Był taki jak ty, nikogo się nie słuchał oprócz ciebie… Aster nie może z
niego w pełni korzystać, przez to, że został ci zabrany w młodym wieku. Połowa
twojej mocy, która miała się stopniowo uwalniać w nim została.
- Wyruszymy do War Angels. –
dodała po chwili ciszy. – Nejrim, tam w Gildii Shiny Fire będzie cię uczył
Artys, który jest magiem. Ma swoje lata, ale wciąż dobrze uczy – dziewczyna uśmiechnęła się ciepło. Próbowałam to odwzajemnić,
ale strach przejął nade mną wodze.
- Azaris, zapomnieliśmy
jeszcze o jednej, najważniejszej rzeczy – powiedział Ares, podchodząc do okna i
wyglądając za nie.
- Drago? - spytała niepewnie,
chłopak jej przytaknął, a ona szybko wybiegła z sali. Nie miałam pojęcia co się
dzieje i patrzyłam pytająco na Aresa, on jednak zbagatelizował mój wzrok. Po
chwili przyszła Azaris, położyła na stole niedużą torbę. Spojrzałam na nią z
zdziwieniem.
- Otwórz – powiedziała do
mnie mocnym zdecydowanym tonem. Poluźniłam sznurek a z torby wynurzył się mały,
rudo-czarny smok.
- Aaaa! Co to jest!? –
odskoczyłam od stołu, po czym przewróciłam się na ziemię, potykając się o
krzesło.
- Nie krzycz, bo go
wystraszysz! To Drago. Rodzice dali ci go na pierwsze urodziny, miał z tobą
dorastać, a ponieważ cię przy nim nie było, to nie rósł. Jest w pewnym sensie z
tobą połączony, ale nie martw się, za jakiś tydzień będziesz już mogła na nim
latać - powiedział Ares. Pierwszy raz widziałam na jego twarzy taką powagę.
- To… smoki jeszcze żyją!?-
spytałam ponownie siadając na krześle.
- Niewiele, jesteśmy ich
potomkami jak i rodziną królewską ze smoczego rodu. Ludzie na nie polowali i
zaczęły wymierać. A jeśli chodzi o Drago, to będzie ci posłuszny i ruszy za
tobą w ogień, dosłownie – odparła Azaris.
- Powinniśmy się zbierać –
powiedział Ares. Przytaknęłam ale gdy chciałam wstać, poczułam ogromny ból w
klatce piersiowej, nie mogłam się ruszyć, zasłabłam i runęłam na ziemię.
Słyszałam tylko, że ktoś wbiegł do pomieszczenia i mówił coś o napaści. To były
ostatnie słowa, które zapamiętałam. Potem odpłynęłam w ciemność. Zemdlałam.
***
Nadal otaczała mnie ciemność, ale zaczął
do mnie dochodzić głos nieznanej mi kobiety. Powoli zaczęłam widzieć wszystko
dookoła, lecz kontury były dość niewyraźne. Kobieta stała obok, szturchając
mnie w ramię abym wstała. Na moich nogach leżał Drago. Usiadłam powoli i
zauważyłam, że moja pierś jest owinięta brudnym od krwi bandażem. Kobieta wciąż
gorączkowo szturchała mnie w ramię, próbowałam wstać ale udało mi się to
dopiero po chwili, gdyż ból klatki piersiowej uniemożliwiał mi ruchy.
- Panienko Nejrin, proszę, niech
pani stąd ucieka! Zamek zaczyna płonąć! – Wstałam z łóżka i pobiegłam w stronę
okna.
- Certania… - zakryłam usta
ręką na widok toczącej się na moich oczach wojny. Widziałam palące się budynki
mnóstwo nieżywych ludzi… Pomyślałam o bracie. Szybko wybiegłam z pokoju. Smok
wskoczył mi na ramię i kurczowo się go trzymał. Chwilowo zapomniałam o bólu.
Wychodząc wpadłam na jedną ze ścian, ale szybko się ocknęłam i zbiegłam po
schodach, nie wiedziałam czy dobrze idę… Znalazłam się przed wrotami głównymi.
Otworzyłam je.
Wtedy ktoś złapał mnie za
ramię. Była to Azaris. Kazała mi uciekać, bałam się, wyczuwałam obecność
Astera, ale miałam problem ze znalezieniem Aresa. Nawet nie wiedziałam skąd w
tym zgiełku znalazł się koń. Nie myślałam za dużo, po prostu ruszyłam.
Jechałam dłuższą chwilę przed
siebie, w końcu wjechałam w las i totalnie się zgubiłam, byłam roztrzęsiona, nie wiedziałam co się
dzieje i czy moje rodzeństwo jeszcze żyje…
Usłyszałam coś w krzakach
obok mnie, mój wierzchowiec się zatrzymał, nie chciał ruszyć, nawet jak kazałam
mu jechać. Dźwięki były coraz wyraźniejsze. Słyszałam jakby krzyk kobiety ale
wydawał się dziwny i nienaturalny, zobaczyłam te samą wysoką i chudą postać, co wtedy w grocie, ale tym razem
stała prosto przede mną, wyglądała jak pomieszanie demona i elfa, moją uwagę
mocno przykuły jej kręte rogi. Mój koń stanął dęba, zrzucił mnie, i spadłam z hukiem
na ziemię. Gdy się otrząsnęłam, mojego konia nie było a postać wpatrywała się
we mnie. Siedziałam jak sparaliżowana.
Po chwili usłyszałam, że ktoś mnie woła, istota gorączkowo zaczęła się
rozglądać a po chwili… rozpłynęła się.
Wołanie dobiegało z tyłu, nie
byłam w stanie określić do kogo należy. Było ciemno. Nagle poczułam czyjś dotyk
na ramieniu. Obróciłam się. Była to Azaris. Poczułam wypełniającą mnie ulgę.
Dziewczyna złapała mnie za zimną rękę i podniosła z ziemi, wiedziałam, że coś
się stało, ale najwyraźniej nie chciała o tym mówić, obie byłyśmy spanikowane. W
ciszy wsiadłam za starszą siostrą na konia. Przez całą drogę towarzyszyła nam
grobowa cisza, aż w końcu spytałam:
- Gdzie… gdzie jest Ares?
Azaris milczała, przez cały
czas patrzyła przed siebie. Oddychała ciężko.
-On… on nie żyje… -
wyksztusiła w końcu, ledwo powstrzymując łzy. Próbowałam nie płakać ale
świadomość, że straciłam brata przytłaczała mnie. Wiedziałam, że muszę sobie z
tym poradzić i że to nie jest czas na płacz i użalanie się nad sobą.
Skierowałam wzrok na leżącego na ramieniu, jego widok trochę mnie uspokoił i
pomógł mi się otrząsnąć. Czułam jednak wielki ból.
***
- Ściemnia się - powiedziała
w końcu Azaris - zatrzymamy się tutaj, a o świcie wyruszymy. Przed południem
powinniśmy być w War Angels.
Dziewczyna zsiadła z konia,
po chwili zrobiłam to samo. Usiadłyśmy na przewróconym konarze, miałam iść po
drewno na opał, wzięłam więc Drago, a on znów usiadł mi na ramię. Po chwili
miałam wystarczająco gałęzi, więc
zaczęłam zawracać lecz nagle poczułam ogromny chłód przyprawiający mnie o
lekkie ciarki, nie wiedziałam o co chodzi. Jedna z gałęzi wypadła mi z rąk. Schyliłam
się by ją podnieść, gdy podniosłam głowę zaniemówiłam, zobaczyłam jakieś
stworzenie, ale tym razem było o krok ode mnie. Bałam się ruszyć, nie mogłam
nic powiedzieć, istota wpatrywała się we mnie. Wyglądała spokojnie, uśmiechnęła
się, powinno mnie to uspokoić, ale było zupełnie na odwrót, miała ogromnie
ostre zęby, starałam się lekko odsunąć, ale przewróciłam się o jeden z korzeni
drzewa, w końcu wykrztusiłam:
- Czego.. ty ode mnie chcesz?
- Jestem Nasali, upadła
anielica – rzekła postać, po czym poszerzyła uśmiech a mnie przeszły dreszcze. –
Ale dlaczego… mnie śledzisz?
- Hmm… nie śledzę – lekko się
zaśmiała – szukam Astera, to poniekąd
przez niego tak wyglądam… - jej blada skóra wtapiała się ciemny las, a kręte ciemne rogi i czerwono-żółte
oczy odbijały się w świetle księżyca, przerażało mnie to… jej skrzydła
wyglądały jak czarna, pognieciona i miękka kartka. Drago po cichu powarkiwał.
Nie byłam w stanie się wyprostować.
- Poczekaj, czyli chcesz mi pomóc
w zabiciu Astera? – wyjąkałam.
- Nie chcę wam pomóc, no
chyba, że mnie poprosicie - znów doprowadzający mnie do dreszczy chichot
wydobył się z jej ust. - Chcę go tylko zabić a to czy wam pomogę możemy ustalić,
wiem kim jesteś i wiem, że tylko ty możesz go pokonać dlatego… nad tym pomyślę –
powiedziała Nasali splatając ze sobą ręce. Chciałam odpowiedzieć, ale nie dałam
rady wydusić z siebie słowa, tylko przytaknęłam.
- Możesz mnie czegoś nauczyć?
– spytałam w końcu podnosząc się z wilgotnego podłoża.
- Może bym mogła, a co? – jej
oczy wlepiły się we mnie, zamurowało mnie.
- Bo… bo ja nie wiem czy
jestem gotowa na pokonanie Astera… - Nasali nie spuszczała ze mnie wzroku, po
chwili lekko przytaknęła. Ruszyliśmy do miejsca gdzie czekała na mnie Azaris. W drodze zadałam jej kilka pytań i zdążyłam
poznać historię elfki… Gdy dotarliśmy o naszego małego obozu, starsza
przeraziła się. Wyjaśniłam szybko kim jest nieznajoma. Azaris patrzyła jednak na
nią wciąż z przerażeniem i zdziwieniem.
Autorka: Katarzyna Świtoń (klasa
6)

JAKI WYBRAĆ APARAT?
Aparaty czasami są drogie a czasami tanie. Najlepiej
wybrać taki w rozsądnej cenie, czyli w okolicach 1299 zł. albo 2000 zł. Lepiej
zainwestować w takie niż w złej jakości
za 450 zł.
Proponuję
wybrać na przykład Lumix DC-FZ82, który kosztuję 1299 zł.
Jest bardzo dobry. Sam go używam i bardzo
dobrze się sprawuje. Można nim robić
świetne zdjęcia i nagrywać w 97 klatek na sekundę. Ma wbudowany mikrofon
i nie trzeba go dzięki temu kupować. Ma też 60 kontowy obiektyw i lampę. Jeżeli
trzeba, można kupić drugi mikrofon. Posiada wlot na kartę mikro-SD, która
kosztuje około 45 zł., albo jak chcecie więcej zdjęć pomieścić i filmów, no to
kupcie kartę za 60 zł. albo za 70 zł. Wróćmy do aparatu, ma też baterię, która
wam wystarczy na 100000 godzin. Ten aparat ma dużo opcji, jak wybieranie, czy nagrywanie
w 4K, czy bez 4K.
Czas na podsumowanie. Według mnie aparat
jest bardzo dobry i mogę go polecić.
Autor: Antoni
Skotarek (klasa 5)